22.04.2012

Misiu karate ♥

Po dlugim pobycie w USA wreszcie wszyscy bylismy w domu w Londynie.
Zespol mogl zostac w UK tylko na 3 dni.
W piatek chlopcy przylecieli, a w niedziele mieli wracac.
Pomimo tego, ze z dziewczynami bylysmy z nimi przez ten miesiac w USA chcialysmy z nimi spedzic jak najwiecej czasu, a to dlatego, ze w niedziele nie wracalysmy z nimi.
Mnie i Oli dodatkowo nie bylo jeszcze na urodzinach Nathana wiec chcialysmy zrobic mala imprezke.
Tak jak wspominalam wczesniej - kupilam Nathanowi tort.
Gdy chlopcy zmeczeni weszli do domu nie mysleli o niczym innym tylko o swoich lozkach.
My z Ola bylysmy wypoczete wiec nie dalismy im pojsc na gore i sie polozyc.
- Najpierw zjemy urodzinowy tort Nathana, a potem mozecie isc spac! - mowilam patrzac na zespol, Nareeshe, Martina, Kevina i Kelsey.
- No dziewczyny... - Tom popatrzal na nas blagalnie.
- Trzeba swietowac to, ze Nathan jest starszy o rok. - powiedziala Ola idac w strone lodowki po tort.
Nathan popatrzal na nia krzywo.
- Nie ma co swietowac... starzeje sie! - udawal, ze placze.
- Ale my juz swietowalismy urodziny Nathana... - Max spojrzal na mnie.
- W rezydencji Playboya... bez nas! - usmiechnelam sie ironicznie.
- Mam nadzieje, ze nie zjadlas calego tortu! - Ola krzyknela do mnie otwierajac lodowke. - O FUCK! Zabije cie! - zaczela isc w moja strone z pusta taca.
- Ale.. ale... ale to nie ja! - jakalam sie.
- Nie! Ja, wiesz?! - Ola byla wsciekla.
- No, ale kiedy no?! No skubnelam kilka razy, ale nic wiecej!
Nagle wszyscy spojrzeli na Martina.
- MARTIN! - krzyknelismy.
- W kazdym badz razie moge wam powiedziec, ze byl dobry! - usmiechnal sie.
- Jakim cudem ty dostales sie do lodowki jak dopiero przyjechaliscie?! - zdziwilam sie.
- Przeciez ty... tu... ty tu caly czas siedziales. - Ola nie umiala uwierzyc.
- Jestem jak ninja! - wstal i nasladowal ruchy ninja... pomimo tego, ze mu nie wychodzily. - A teraz jak ninja uciekne! - zaczal biec w strone wyjscia.
- O nie ty paczusiu! Teraz spalisz ten caly tort! - Jay pobiegl za nim.
Za Jayem pobiegla Ola, Max, Nathan, ja i Nareesha.
Po kilkunastominutowej gonitwie za Martinem nasza maskotka wreszcie sie poddala.
Wlasciwie to bardzo dobrze poniewaz pogoda byla straszna i bieganie w deszu nie bylo zbyt przyjemne.
Cali mokrzy wrocilismy do domu.
Na dole w salonie nie bylo nikogo.
Z gory dochodzily tylko odglosy chrapania.
- No bez jaj! - krzyknelam.
- Max z Nathanem przemkneli kolo nas i tez zaczeli biec do pokoi.
- Zabije cie! - Ola spojrzala na Maxa wbiegajacego po schodach.
- Najpierw mnie zlap! - przystanal na chwile i slodko sie usmiechnal.
Ola pobiegla za nim, a Max przed nia uciekal co chwile ogladajac sie za siebie i usmiechajac sie uroczo.
Nathan stanal na schodach i patrzal sie na mnie.
Unioslam brwi.
- Ach... no tak... przeciez tobie by sie nie chcialo tutaj wbiec zeby mnie zabic! - powiedzial.
- Nie... ale jak juz sie wturlam na gore to po tobie! - spojrzalam na niego groznie.
- Chodz, chodz ty grozna kobieto! - rozchylil ramiona.
Weszlam po schodach i przytulilam sie do Nathana.
Powoli poszlismy do pokoju.
Zanim jednak weszlismy Nathan krzyknal do Oli i Maxa.
- Ale cicho bo my chcemy spac! - zasmial sie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz